1 lut 2009

Z Hanoi o tym, jak było.

Wróciłam szczęśliwie do Hanoi. Nareszcie. Czuję się tu jak w domu: znajome twarze, znajome kąty. Dwa miesiące byłam poza, to sporo. Dopóki miałam koło siebie P., było mi dobrze. Potem gorzej sobie radziłam... Wyczytałam jakiś czas temu u Olgi Tokarczuk, że ten, kto myśli w podróży o powrocie do domu, nie jest prawdziwym podróżnikiem. Doprawdy - ubodła mnie wtedy ta jej uwaga, poruszyła moją ambicję. Teraz jednak inaczej na to patrzę i nie boję się otwarcie przyznać, że samotne wędrowanie nie jest moim ulubionym sposobem spędzania czasu, choć oczywiście dalej (nie mając alternatywy) będę tak podróżować. Nie czas, nie miejsce tu jednak na moje dywagacje i rozmyślania: zaczynam wrzucać zdjęcia i krótko opisywać gdzie się było i co robiło. Będzie zdawkowo w opisie i fotograficznie średnio. Azjatyckie otoczenie mi nieco spowszedniało (co nie oznacza, że się nie znudziło) i natchnienie zostało jakoś uśpione. Wstyd mi nieco z tego powodu i karcę siebie w duchu. Nie potrafię się jednak ocknąć! co to się z ludźmi dzieje... ale teraz od początku: 5 grudnia (w dniu otwarciu lotniska po blokadzie) przyleciałam do Bangkoku. Epizod tajski trwał 8 dni: miał dolecieć Piotr, nie udało się. Wspólną podróż zaczęliśmy w Rangunie, w Birmie - o tym potem. Tak więc miałam miasto, Bangkok, całe dla siebie! Aparatu prawie nie wyjmowałam, fotograficznie zdecydowanie mi się nie miało. Szwendałam się, chłonęłam nową przestrzeń, piłam litrami mrożoną kawę, zajadałam się lodami. Laba, wakacje, nieróbstwo. Poezja bytu. Czysto z turystycznego obowiązku zaliczyłam kilka "highlightów", choć przyznam - mało chętnie. Świadectwo odbytej wycieczki poniżej. Było mi w Bangkoku niewiarygodnie dobrze. Pierwsze foto poniżej to Nuch, tajska dziewuszka z HC (www.hospitalityclub.org), która gościła mnie w Bkk 3 dni - bardzo miła, barwna osoba. Za dobry wstęp do podróży serdecznie jej dziękuję.