1 gru 2008
O Yunnanie podsumowanie.
Chiński epizod trwał tym razem dni 9. Jedną rzecz po powrocie uparcie będę powtarzać – Yunnan jest krajobrazowo niesamowity! Lasy bambusowe, tarasy ryżowe, plantacje herbaty, bananów, kauczuku. Niesamowite góry, rzeki, doliny. Niesamowita roślinność. Słowo! Znaczną część podróży spędziłyśmy w tranzycie (człowiek może tak godzinami jechać przyklejony do szyby…). Konkretnego celu wyjazdu nie było: chciałyśmy uchwycić klimat południowych krańców Chin i to, moim zdaniem, się nam udało. Z rozsądku obrałyśmy sobie punkt docelowy (czysto geograficznie) – stolicę najbardziej na południe wysuniętego regionu Yunnan – Xishuangbanna (Banna) – Jinghong. Banna nazywana jest Tajlandią Chin: tropikalna roślinność, buddyjskie złote świątynie, dzika zwierzyna – małpy, słonie, te sprawy. Tak… te dzikie słonie mnie sobą skusiły! Znalazłam o nich wzmiankę i zachciało nam się je zobaczyć. Powróciły dziecięca wyobraźnia: Tarzan, Indiana Jones, Mowgli… Rezerwat Sanchahe, gdzie te dzikie słonie podobno występują, znajduje się niedaleko wspomnianego wcześniej Jinghong. Pojechałyśmy tam podniecone i spotkał nas zawód wielki, bo raz, że widoku dzikiego słonia nie uświadczyłyśmy, dwa – rezerwat okazał się być parkiem rozrywki. Słonie chodziły - dwa, na uwięzi za duże pieniądze dźwigały turystów. Wspominać szkoda…To był jedyny nieudany punkt podróży. Nie zrozumie nas jednak w tym względzie przeciętny przedstawiciel narodu chińskiego - on lub ona zawsze wyjeżdża z rezerwatu zadowolony/a. Chiński turysta nie narzeka, choć słonia nie zobaczy, „wmontuje” go sobie na pamiątkowe zdjęcie. Co rusz w parku spotykałam „fotomontażowe” stanowiska – za kilka juanów masz, czego dusza zapragnie. Poskąpiłam – zdjęcia ze słoniem nie mam.