Plan był trzydniowy, a już po pierwszej nocce
daliśmy nogę. Jesz, pijesz, pracujesz, żyjesz. Zatrzymaliśmy się tam i z
ciekawości (bo to jeden z nielicznych klasztorów chrześcijańskich w Syrii), i z
wyrachowania (Pan nie płaci, Pani nie płaci – łoży chyba Watykan). W każdym
razie, wykończył nas już pierwszy modlitewny wieczór. Przy pierwszej okazji
zwialiśmy do Hims, do syryjskiej rodziny na arak i piwo. ----- Na zdjęciu
poniżej szanowny brat i nowy kolega Arnan. Jeden i drugi pod wpływem.